Strona główna BU Strona główna UMK Szukaj na stronach BU English version

BIELIŃSKI I JEDNOROŻEC

Czesław MIŁOSZ

Czesław Miłosz
Czesław Miłosz, Paryż 1951
("Der Monat" 1951 nr 35)

Nie pretenduję do miana pisarza politycznego. Nie dlatego, żebym wierzył w możliwość odwrócenia się od aktualnych problemów. Chodzi o środki, którymi dysponuję. Myśl, która jest wystarczająco jasna w wierszu albo w powieści, bo jasność zupełnie innego rodzaju jest tam wymagana, może wydać się mglista albo w sobie sprzeczna, kiedy się ją zastosuje w politycznej teorii. Obie dziedziny powinny być od siebie oddzielone, choć oddziaływują jedna na drugą. Ograniczam zatem moje kompetencje: w ten sposób będę mógł raczej szukać niż przeprowadzać dowód.

Przyjmuję punkt widzenia mieszkańca Europy Zachodniej, gdzie presja konformizmu jest względnie słaba i gdzie można obyć się bez ortodoksji. Usiłuję śledzić to, co odbywa się w Ameryce i jednocześnie jestem w sytuacji dość nietypowej: świadka wydarzeń, które mają miejsce w jednej z demokracji ludowych, tzn. w Polsce. Czytam większość ważnych książek tam wydawanych i staram się nie opuszczać polemik. Sama znajomość języka tu nie wystarcza. To, co się liczy w podobnym wypadku, to znajomość środowiska i zaangażowanie intelektualne nie po stronie przeszłego lub teraźniejszego stanu rzeczy, ale po stronie tego, co mogłoby się tam narodzić w warunkach, które jeszcze nie istnieją.

BIELIŃSKI

W pierwszej połowie XIX wieku dziwna przygoda intelektualna zdarzyła się Wissarionowi Grigoriewiczowi Bielińskiemu, wybitnemu rosyjskiemu krytykowi. Zetknął się on z filozofią Hegla i jego dobrze znana formuła Was wirklich ist das ist vernunftig silnie go poruszyła. Zinterpretował ją na swój sposób.

Siła jest prawem, prawo jest siłą - pisał w liście do swojego przyjaciela, - Nie, nie da się opisać Ci, z jakim uczuciem usłyszałem te słowa - to było wyzwolenie. Zrozumiałem tajemnicę upadku królestw, prawo historyczne uzasadniające inwazje, zrozumiałem, że nie ma nagiej siły, rządów bagnetu i miecza, że nie ma nic arbitralnego, przypadkowego - znikła ta przygnębiająca melancholia, która zwykle towarzyszyła moim rozmyślaniom nad losami ludzkości, rola mojej ojczyzny ukazała mi się w zupełnie innym świetle. Słowo "rzeczywistość" stało się dla mnie równoznaczne ze słowem "Bóg".

Bieliński wyciągnął konsekwencje. Ten liberał stał się na dwa lata wielbicielem reżimu carskiego, który uważał za "racjonalny" i "konieczny", ponieważ - jak pisał - "moralność pochodzi z harmonii pomiędzy człowiekiem subiektywnym a obiektywnym światem".

Później Bieliński wyznaje swoją pomyłkę. "Trzeba było... rozwinąć ideę negacji jako prawa historycznego, nie mniej świętego, niż pierwsze, bo bez niego historia zamieniłaby się w cuchnące bagno" - pisał.

Ale zostawmy na razie Bielińskiego jego losowi. Zapamiętajmy jego błąd, który dziś powtarza się w różnych odmianach. Pod tym względem Rosjanin był prekursorem.

Nacisk rzeczywistości na wyobraźnię człowieka jest, prawdę mówiąc, godny podziwu. Widzi on armaty, szeregi piechoty, sprawność policji; wdycha atmosferę potęgi. Dlaczego nie miałby uznać Rosji carów za nie do obalenia? Dzisiaj broń jądrowa, odrzutowce, czołgi wszystkich uczą pokory. Jeżeli mocarz, pod którego rządami wypadło nam żyć, daje nam jeść i pokazuje jak jest silny, to jak możemy odważyć się go krytykować? Jego najwyższym usprawiedliwieniem jest to, że istnieje.
Wissarion Bieliński
Wissarion Grigoriewicz Bieliński

Nikt nie twierdzi, że wolność w swoim pojedynku z koniecznością powinna przestać liczyć się z warunkami siły i dążyć do tego, co niemożliwe. Nie mogę, skacząc z piątego piętra, spodziewać się, że zawisnę w powietrzu. Nie mogę zmusić magicznymi zaklęciami katedry do tańca. W dziedzinie polityki czujemy, że wysiłki "Rivarola"1, żeby wskrzesić filozofię Charlesa Maurrasa2 są skazane na niepowodzenie, i że Czang Kaj-szek nie będzie już nigdy rządzić w Chinach. Istnieją prawa natury i istnieją prawa społecznego ciążenia. Wolność urzeczywistnia się, kiedy zna się jej granice, kiedy nie przeczy się tym prawom. Powstaje pytanie gdzie jest granica w poszczególnym wypadku? Kiedy powinniśmy uznać, że stoimy wobec prawa, którego nie możemy pokonać, najwyżej je nagiąć, a kiedy natrafiamy na ograniczenia, które jedynie z nazwy są prawami, podczas gdy naprawdę pochodzą z niedopuszczalnego pomieszania faktów i idei? Może się okazać, że monstra, które nas przerażają są niebezpieczne tylko dlatego, że walcząc z nimi używamy broni nie lepszej niż łuk i proca.

Znaczna liczba naszych współczesnych - może nawet większość - nie uważa systemów, w których żyje, ani za "naturalne", ani za godne pochwały. Jest to charakterystyczne dla ludzi naszych czasów. Jeżeli jednak nie przeciwstawiają temu, co ich otacza jakiegoś innego systemu, oskarża się ich o marzycielstwo i zarzuca się im, że uciekają w "czystą moralistykę". Jednakże reprezentują oni jedyny optymistyczny nurt, jaki istnieje. Świadomie czy podświadomie zdają oni sobie sprawę, że myśl społeczna przeżywa dzisiaj kryzys i że rzekoma nauka historycznego rozwoju jest na poziomie biologii XVI wieku. Z pewnością odkrycie krążenia krwi było wtedy znacznym osiągnięciem. Instrumenty jednak były zbyt prymitywne. Tylko ci, którzy odrzucają fałszywy wybór między "wolnym rynkiem" i biurokratycznym kolektywizmem rosyjskim mogą utorować drogę przyszłej nauce o społeczeństwie. Ich dramat sprowadza się do tego, że ulegają prestiżowi rzeczywistości. Gdyż ludzie, którzy posiadają władzę pieniądza albo miecza występują w masce: "Musicie nas słuchać nie dlatego, że możemy was pozbawić pracy i wtrącić do więzienia, ale dlatego, że w nas wcieliła się Konieczność".

Błąd Bielińskiego pozwala nam przekonać się, jak rzeczywistość może niszczyć wizję przyszłości. Ten pisarz cierpiał patrząc na dolę człowieka w Rosji ale postanowił milczeć i stłumić swoje moralne oburzenie, uznawszy je za subiektywne i tym samym nie umotywowane. Miejmy nadzieję, że doświadczenie maccartyzmu okaże się korzystne dla intelektualistów amerykańskich. Mieli oni okazję przekonać się do jakiego stopnia zdanie poszczególnego człowieka jest bezbronne wobec uogólnienia, jak wstydliwie jednostka wycofuje się w swoją sferę prywatną pod naciskiem "wielkiego zwierzęcia" i jak doskonałe znajduje argumenty, żeby abdykować przy pomocy różnych "w każdym razie", "trzeba przyznać, że...", "ale mimo wszystko...". Miejmy nadzieję, że świadomi własnej kruchości staną się bardziej solidarni z milionami ludzi, którzy źle znoszą rządy totalitarne.

ODWILŻ

Ulubionym tematem warszawskich poetów satyrycznych w latach 1954-1955 jest człowiek, który nauczył się mówić tylko "tak" i któremu nagle każą okazać odwagę. Ten rodzaj humoru zwraca się przeciwko wolności pojętej nie jako coś, co nam przysługuje, ale otrzymanej w podarunku od dobrotliwego króla. Bohaterowie tych satyrycznych wierszy nie zapominają, że istnieje wciąż hierarchia i że ostatnie słowo należy do "rzeczywistości obiektywnej". Stąd właśnie strach: nie wiemy, kiedy wypowiedziane przez nas zdanie będzie ocenione jako użyteczne, "w interesie ogółu", a kiedy zasłuży na naganę, jako wyraz skłonności anarchistycznych.

"Odwilż" nie jest rezultatem "nacisku mas". Wola rządzących natrafiła po prostu na opór "w naturze rzeczy", t.j. w nudzie i apatii rządzonych. Żeby jakiś system społeczny działał sprawnie, pewien stopień emocjonalnego utożsamienia się z "tymi na górze" jest potrzebny. Żeby zaradzić apatii, przyznaje się najpierw pewne przywileje grupie, która posiada środki ekspresji.

Istnieje niebezpieczeństwo związane z rozluźnieniem kontroli. Ukazuje się wtedy konwencjonalny charakter ortodoksji czyli rzekoma konieczność traci swoje ontologiczne wąsy. Tchórz przyznaje się w duchu, że drżał przed słomianym potworem. Wątpliwość, która dręczy jednostkę stojącą wobec ustalonego porządku - ta sama co dręczyła Bielińskiego - wyraża się zwykle pytaniem: "Dlaczego ja? Dlaczego ja mam opierać się, kiedy wszyscy akceptują?". "Odwilż" odtwarza poczucie godności, bo zdaje się przyznawać rację niezależnie myślącym umysłom. Zarazem rządzący na tym korzystają: podnosi się temperetura solidarności, ponieważ przez chwilę wyczuwa się możliwość!

Lektura czasopism polskich kilku ostatnich miesięcy utwierdziła mnie w optymistycznym przekonaniu, że absurd prędzej czy później niszczy sam siebie, bo jest absurdem. Posłużę się paroma cytatami, nie ukrywając, że sprawiają mi przyjemność.

Pisałem w roku 1951:

Wiedza zwulgaryzowana tym się odznacza, że daje poczucie, iż wszystko jest zrozumiałe i wytłumaczone. Przypomina ona system mostów zbudowanych nad przepaściami. Po tych mostach można iść śmiało naprzód, ulegając złudzeniu, że żadnych przepaści nie ma. W przepaści nie wolno zaglądać - co niestety nie zmienia faktu, że istnieją.

A także:

Stalinistom obca jest wiedza o warunkach, jakich potrzebuje do istnienia roślina ludzka. Nie chcą o tym słyszeć - a tępiąc dociekania w tym kierunku, do jakich byliby zdolni uczeni i pisarze - bo takie dociekania są sprzeczne z ortodoksją - zamykają przed ludzkością możliwość zdobycia wiedzy o sobie samej3.

Otwieram tygodnik warszawski "Nowa Kultura" ze stycznia 1955 roku i oto, co tam znajduję:

W życiu społecznym marksizm wydobył zjawiska kierujące procesami historycznymi, zasadnicze determinanty dziejów, nie wyczerpujące wszakże życia ludzkiego; przy pomocy pojęć oznaczających te zjawiska - takich jak siły wytwórcze, klasy, narody, baza i nadbudowa, prawa dziejowe itd. - przy pomocy tych kategorii można opisać naczelne linie dziejowych procesów: nie można opisać wszystkiego, co dzieje się w życiu społecznym, a co bywa często ważne i godne uwagi - jeżeli nie dla filozofów, to w każdym razie dla wielkiej części uczestników i współtwórców tego życia.

Podoba mi się to: "... jeżeli nie dla filozofów...". Można mieć nadzieję, że po wielu krążeniach ludzkość odkryje wreszcie, że woda jest cieczą. Ale kontynuujemy:

[...] Wszystko, co poza tym (terminologią oficjalną) - było lekceważone i ignorowane na mocy milcząco przyjętego a fałszywego i niebezpiecznego przekonania, że wszystkie poglądy, które nie dają się sformułować w aparacie pojęciowym, opracowanym i przyswojonym dotychczas przez marksizm, nie są w ogóle godne uwagi i nie należy starać się ich zrozumieć. [...] Rezultaty tej sytuacji ujawniły się w sposób jaskrawy w niektórych opłakanych doświadczeniach literatury pięknej, kiedy usiłowała ona zredukować swoje zainteresowania życiem ludzkim do zakresu zjawisk, teoretycznie opisanych i skatalogowanych przez doktrynę filozoficzną, staczając się tym sposobem do prymitywnego symbolizmu, w którym ludzie reprezentantowali wyłącznie pewne kategorie socjologiczne, wyuczone przez pisarza i a priori wyznaczające schematy ludzkich działań4.

Nie należy przesadzać z zasięgiem tej szczerości. Niemniej reprezentuje ona pewien wysiłek w kierunku materializmu dialektycznego "oświeconego". Zresztą pamiętajmy, że dzieje się to w kraju z gruntu heretyckim, traktowanym przez Rosjan z pewną ostrożnością należną "wewnętrznej Finlandii".

Mam nadzieję, że nikt mnie nie oskarży o to, że poświęcam zbyt dużo miejsca filozofii i literaturze, które w tym systemie politycznym mają kluczowe znaczenie. Tak samo powołując się na teatr nie robię tego jako esteta. W Polsce jest dużo teatrów, są one tradycyjnie jednym z centrów życia narodowego. Sam sprzeciwiałem się dekretom ograniczającym repertuar do sztuk realistycznych końca XIX wieku i wymierzonym przeciw spuściźnie dramatu romantycznego, innymi słowy zwalczałem upodobania biurokratów. A ostatnio to samo przeczytałem w "Nowej Kulturze" z grudnia 1954 roku:

Uznawszy za formalizm w teatrze groteskę, parodię, alegorię, umowność, przenośnię, skrót, w aktorstwie także patos, frazę rytmiczną, umowny gest, a niekiedy nawet - bo i do tego dochodziło - w ogóle kompozycję formalną spektaklu, potencjalni "straszni mieszczanie" uznali z kolei za realizm to co im było najbliższe: szarą codzienność wymowy, naturalną "życiowość" zachowań, brak wyjaskrawień i ekspresyjności, chłód okólnika, dużo jedzenia na scenie, prawdziwą wodę w kranach, werystyczną opisowość scenografii, drobiazgowy autentyzm szczegółów5.

Wniosek: wszystko to należy zmienić, aby ideologiczne posłanie dotarło do mas. Cytowany fragment jest krzykiem serca, ponieważ wszyscy w Polsce uważają, że rosyjski teatr budzi litość.

Podobne zmiany zaobserwować można w architekturze i sztuce. Warszawa, niestety, została odbudowana nie według śmiałych projektów polskich urbanistów z roku 1945, ale według wstecznych planów narzuconych przez architekturę sowiecką. Dziś się tego żałuje. Fałszywy klasycyzm nie jest już modny, ale nie wiadomo, czym go zastąpić. W malarstwie dyskutuje się o Matissie i Klee. Pragnienie przyswojenia sztuki nazywanej dotychczas mieszczańską idzie w parze ze spóźnionym szacunkiem dla teorii względności Einsteina. Wszystko to oznacza chęć zbierania owoców, które nie dojrzewają w klimacie ortodoksji.

Jeśli chodzi o kontakt z literaturą obcą, otwarcie broni się dziwnego punktu widzenia, że nie trzeba zapominać o pewnych pisarzach zagranicznych, nawet, jeżeli nie są oni komunistami. Opowiadanie Stary człowiek i morze Hemingwaya zachwyciło czytelników. Wydania klasyków takich jak Balzac, Stendhal, Victor Hugo, Fielding, Melville znikają, mimo wysokiego nakładu, w ciągu kilku dni z półek księgarskich, rozchwytywane przez łaknących słowa czytelników. Publiczność odwraca się od produktów propagandy - i to jedna z przyczyn "odwilży".

Zachodni dziennikarze zastanawiają się, czy to wszystko zapowiada gruntowne zmiany. Pytanie przedwczesne. Centralizacja i hierarchizacja są tak ogromne, że można pozwolić na pewne przyjemności elicie. Wydarzenia znaczące: w Warszawie otwarto kilka teatrzyków satyrycznych o ekskluzywnym charakterze, dla "swoich" zdolnych przyswoić treści szkodliwe dla mas. Ale nie upraszczajmy i nie lekceważmy złożoności mechanizmu. Na przykład bardziej ludzkie traktowanie postaci o "złej" przeszłości politycznej może wpłynąć na decyzje funkcjonariusza partyjnego na zapadłej wsi.

Za kryterium należy uznać prawo do mówienia prawdy, co pozwala zakładać z góry wolną wymianę opinii i nieprzewidziany rezultat dialogu. Otóż możliwość, która kusi ludzi w moim kraju, jest terenem zastrzeżonym dla prywatnych polowań, skoro wszyscy inni żyją w kłamstwie i urojeniach. Podróżnik odkrywający mało znane lądy różni się od dziecka, któremu matka pozwala biegać po ogrodzie. Filozof, którego zacytowałem, zdaje sobie sprawę, że na nic nie zda się chcieć wyrazić cokolwiek przy pomocy pojęć obowiązujących dotychczas, obraca się jednak w błędnym kole, bo wychodzi z założenia, że swobodna eksploracja uzupełnia jedynie dogmaty i nigdy ich nie obali. Pomimo wszystko jednak "odwilż" wprowadza nowe elementy, w pierwszym rzędzie świadomość pustki.

W opowiadaniu Złoty lis Jerzego Andrzejewskiego, mały, pięcioletni chłopczyk Łukasz leżąc w łóżku widzi otwierające się drzwi i wchodzącą błyszczącą postać - złotego lisa. Lis chowa się w szafie. Od tej chwili co wieczora odwiedza chłopca, który opowiada innym o tych wizytach, ale nikt mu nie wierzy. Emilka, jego mała koleżanka ze szkoły, jest prawdziwym dzieckiem proletariackim. Łukasz opowiada jej, że najpiękniejsze miasto świata nazywa się Kolorado i stoi na ślicznej wyspie. Emilka z gniewem wykrzykuje: "Nieprawda! Moskwa jest najpiękniejszym miastem!"6 Usiłowanie przekazania jej wiadomości o złotym lisie kończy się skandalem. Rodzice Łukasza niepokoją się: musi być przecież taki, jak inni, jeżeli ma sobie oszczędzić cierpień nieprzystosowania do społeczeństwa. Starszy brat, uczeń z czerwonym krawatem, kpi z Łukasza. W końcu chłopiec wypiera się swego gościa, odważnie obwieszcza: "Nigdy nie widziałem złotego lisa!" i w nagrodę dopuszczają go do gry w "Kołchoz". Spojrzawszy przez okno, Łukasz widzi złotego lisa znikającego za zboczem skarpy.

Oto więc opis alegoryczny - co jest niezwykłe. Depersonalizacja jest tutaj podobna do tej, jaką odnajdujemy w ciemniejszych kolorach u Orwella. Rodzi ona prostą refleksję: lis, ukryte marzenie, jest zwykle ucieczką ludzi osaczonych, ściganych, jest programem minimum. A przecież coś, co jest społecznie "bezużyteczne" nie powinno być jedynie tolerowane jako ustępstwo na rzecz słabości natury ludzkiej. Dodajmy, że każde dzieło jest w Polsce oceniane wedle kryteriów użyteczności i że komentując ten utwór, uznano, iż marzenie może pomagać w budowie socjalizmu. Wielu poetów "broni marzenia", zdradzając się tym samym z pustką ich myśli. Bo o czym marzą ci poeci? O marzeniu. Czy ryba marzy o pływaniu? Po prostu pływa.

"Odwilż", budząc nadzieję, pomaga w propagandzie przyszłego raju, wypełnienia się czasów. Równocześnie jednak szkodzi tej propagandzie. Wydaje mi się niewątpliwe, że bez powolnego rozkładu wiary w przyszły raj, usprawiedliwiającej wszelkie zbrodnie, nie można spodziewać się upadku totalizmu. Bez tego główne zadanie - jak pogodzić społeczną własność środków produkcji z demokracją - nigdy nie pojawi się "tu i teraz". W ogromnym obrocie książkami w Polsce widzę ważne elementy walki z mitem ziemskiego raju. Książki nieraz bywały narzędziem duchowego zniewolenia, ale literatura jest bronią obosieczną. Dzieła autorów klasycznych potępiają niesprawiedliwość, kłamstwo, podbój małych krajów przez duże, policyjny terror i dręczenie więźniów. Przechowują stare pojęcia Dobra i Zła. Dola człowiecza nie jest w nich nigdy sprowadzona do prostej gry sił społecznych, słyszymy zawsze starą skargę Edypa na miażdżącą siłę przeznaczenia. Jak współzawodniczyć z tą literacką spuścizną, którą stale przekazuje się ludziom wraz z lekturą - oto zagadka dla rządzących. Jest jeden tylko sposób: wzmocnić myśl samodzielną, bo bez tego płody umysłu i pióra będą płaskie i sterylne. Ale wzmocnić myśl samodzielną znaczy obudzić moralną wrażliwość, przełamać zły czar totalizmu, oczy wpatrzone w millenium zwrócić ku ziemi. Taka jest sprzeczność "odwilży".

JEDNOROŻEC

W opowiadaniu Złoty lis podkreśliłem rozmowę chłopca z jego szkolną koleżanką. Dziewczynka, obojętna na istnienie złotego lisa i inne tego rodzaju głupstwa, zna jednak wzruszającą bajkę, stosowniejszą dla nowego pokolenia. To historia psa Burka.

- Burek mieszkał u jednych bogatych ludzi, wiesz, u kapitalistów.
- Wiem.
- Oni mieli fabrykę.
- Jaką?
- Bardzo dużą.
- Samochodów?
- Nie. Fabrykę. I okropnie go wyzyskiwali.
- Bili?
- Jeść mu nie dawali, a on musiał na nich pracować.
Łukaszowi zabłysły oczy.
- Ja bym nie pracował!
- A co byś zrobił?
- Uciekłbym.
- Też mądry! Burek nie miał gdzie uciec, bo na tej ulicy mieszkali sami kapitaliści.
- Tobym dalej uciekł.
- Dalej też mieszkali kapitaliści.
- Tobym sobie skrzydła przypiął i pofrunął.
Emilka zachmurzyła się.
- Ja mówię naprawdę, a ty bujasz.
- Nie bujam. Naprawdę bym pofrunął.
- Ale on nie mógł pofrunąć - odpowiedziała twardo Emilka.
- Więc co zrobił?
- Chciał uciec.
- A widzisz!
- Ale go złapali i jeszcze gorzej potem wyzyskiwali. A potem...
- Wypędzono kapitalistów?
Emilka potrząsnęła głową i znowu musiała odrzucić warkoczyki, które się jej zsunęły na ramiona.
- Jeszcze nie. Potem Burek zestarzał się.
- Umarł?
- Poczekaj. Jeszcze nie umarł. Jak się zestarzał i już nie mógł więcej pracować, to go kapitaliści wypędzili na ulicę. Był bezrobotny i nigdzie nie mógł znaleźć pracy.
- Miał dzieci?
- Miał.
- To wypędzili go razem z dziećmi?
- Aha!

Zauważmy filozoficzne przesłanie. Chłopiec uosabia marzenia obce konieczności ("Tobym sobie skrzydła przypiął i pofrunął"), dziewczynka przemawia w imieniu tego, co nieuniknione. Satyra jest skierowana przeciwko wychowaniu, które zamyka dziecięcą wyobraźnię w gorsecie "praw".

Weźmy jako przykład przeciwny amerykańską kreskówkę. Mąż schodzi do kuchni, by wypić swoją poranną kawę i przez okno widzi jednorożca, który zjada róże w ogrodzie. Wraca szybko do sypialni, żeby powiedzieć żonie o swoim odkryciu. Żona otwiera jedno oko, lekceważąco powiada: "Jednorożec jest zwierzęciem mitologicznym" i odwraca się plecami. Mąż schodzi do ogrodu i podaje jednorożcowi kwiat. Żona zwraca się do psychiatry o radę i opowiada o chorobie męża, ale ten, pytany przez lekarza o zdarzenie, odpowiada: "Jednorożec jest zwierzęciem mitologicznym". Na znak dany przez lekarza dwaj ogromni sanitariusze rzucają się na megierę i zabierają ją, szarpiącą się i krzyczącą, do zakładu dla obłąkanych.

Zwycięski mąż wie, że widział jednorożca - zaprzeczając ucieka się do wykrętu. Miliony mieszkańców zachodniego świata ceni swoje jednorożce i wszystko, na czym im zależy, to te małe ogródki oszczędzone przez zmienność wydarzeń. W Europie Zachodniej i w Ameryce można w ostatnich latach zauważyć wzrost tendencji ahistorycznych i ucieczkę w sferę prywatności. Dowodzi tego spadek zainteresowania książkami mówiącymi o doktrynach filozoficzno-politycznych, popularność dzieł Arnolda J. Toynbee, które rozpuszczają teraźniejszość w potoku przemijających cywilizacji, niesłychany sukces reprodukcji malarstwa i muzyki, poszukiwanie rozrywek, które pozwalają zamknąć się w kręgu rodziny. W małym francuskim miasteczku gdzie mieszkam sprzedawca radioodbiorników ma mnóstwo pracy: od rana do wieczora jeździ po okolicy instalując telewizję. Telewizja, znienawidzona przez intelektualistów, staje się w Europie ulubionym środkiem spędzania czasu ogromnej większości ludzi. Wszystkie te nabytki: samochód, motocykl, telewizor i płyta gramofonowa spotykają się z uznaniem osób, które boją się ruchów rewolucyjnych. "Zmieszczanienie", najlepiej widoczne w Niemczech, wydaje się tam lekarstwem na myśl chimeryczną.

Czy człowiek, który czuje się wolny jest wolny? Kiedyś zadawałem sobie to pytanie patrząc na życie małych miasteczek w Nowej Anglii, a później patrząc na spokój mojej francuskiej prowincji. Ziemia drży od ruchu niestrudzonej maszyny pracującej bez przerwy, dniem i nocą. Kwiaty są piękne w ogródku i jednorożec zjawia się kiedy pijemy poranną kawę. Ale jednorożec jest zwierzęciem kapryśnym i łatwo się płoszy.

Umocnić jednostkę przeciwko "wielkiemu zwierzęciu" społeczeństwa? Tak, ale wolność kupiona za cenę niewiedzy może być zniszczona przez siły, nad którymi nie posiada kontroli. Człowiek zapomina wtedy czym mógłby być i poddaje się nienaturalnemu sposobowi życia, w którym praca i rozrywka są oddzielone. Niebezpieczeństwa grożące naszemu sposobowi życia zdają się wtedy zawsze przychodzić z zewnątrz, podczas gdy naprawdę tkwią wewnątrz samej jednostki, która przed nimi ucieka. Amerykański Murzyn, któremu starałem się wyjaśnić moje wątpliwości co do odwrócenia się od historii krzyknął: "Zmęczy się ona zanim mnie dogoni! Będę biegł szybko!"

Taka atmosfera nie tylko sprzyja maccartyzmowi, ale przyczynia się także do selekcji in minus mężów stanu, administratorów i dyplomatów, dając największe szanse mentalności infantylnej. Pogłębia się też alienacja, w sensie najbardziej dosłownym, intelektualistów. W istocie najsłabszym punktem obozu zachodniego jest wzajemna niechęć intelektualistów i systemu, który ich zaledwie toleruje. Czy trzeba przypominać: Albert Einstein, Liza Meitner, Enrico Fermi i tylu innych (nawet Bertold Brecht) szukali schronienia w Stanach Zjednoczonych, nie w Związku Sowieckim, a ci uchodźcy z Europy, ci właśnie, którzy wyzwolili energię jądrową, są dzisiaj podejrzani. Wychodzi się ze złudnego założenia, że broń zapewnia bezpieczeństwo, a strategia militarna jest wystarczającym programem działań. "Odwilż", która zdaje się mieć za zadanie przyciągnąć te ofiary zachodniego konformizmu, jest jego dialektyczną przeciwwagą.
Dama i jednorożec

Co do intelektualistów, którzy lekceważą skromne przyjemności spotkań z jednorożcem w ogródku i którzy starają się zrozumieć "prawa historyczne", to popadają oni łatwo w aberrację. Żeby się o tym przekonać wystarczy nędzna powieść Simone de Beauvoir Les Mandarins. Mówię: "nędzna" nie dlatego, że nie zgadzam się z jej tendencją, ale dlatego, że jest ona wyrazem całkowitej intelektualnej klęski. Postacie tej powieści nigdy naprawdę nie myślą, choć zapewnia się nas, że gdzieś tam za sceną robią użytek ze swojej myśli i swego pióra. Nie znają dialogu, wymiany argumentów, ścierania się postaw, wszystkiego tego, co wypełniło literaturę XIX stulecia. Reagują, nic więcej. W tej powieści, jakże typowej, powiedzieć prawdę o Związku Sowieckim znaczy być - obiektywnie - agentem amerykańskim. Antyrealistyczne nurty w dzisiejszej literaturze amerykańskiej pozwalają domyślać się, że to strach przed zostaniem - obiektywnie - agentem sowieckim popycha autorów ku tematom "wiecznym" - zwykle co prawda mniej wiecznym niż się wydaje.

Złudna wolność niewiedzy czy niewola w służbie wiedzy fałszywej - oto dylemat, i tej kwadratury koła nie da się zażegnać kazaniem. Mogłyby znaleźć wyjście jedynie autentyczne ruchy społecznej przemiany, nie udające, że znają "kierunek historii".

Wróćmy do Bielińskiego. Po okresie, kiedy pisarz ten gloryfikował carat, nastąpił okres rozczarowania. Jedną z pierwszych oznak tego kryzysu był list do przyjaciela, w którym Bieliński wyrażał żal z powodu swoich napaści na Polaków wrogich reżimowi "koniecznemu" i "rozumnemu".

Co mnie najbardziej martwi - pisał - to moje wystąpienie przeciwko Mickiewiczowi w tym ohydnym artykule o Menzlu. Jak można odbierać wielkiemu poecie najświętsze prawo do lamentu nad utratą tego, co mu najdroższe na świecie i w wieczności - jego kraju, jego ojczyzny - i do rzucenia klątwy na katów swojej ojczyzny - i to jakich katów!

Ten kryzys zaprowadził Bielińskiego do buntu przeciw "stanowi rzeczy" ale też przeciwko optymizmowi wiary w nieunikniony postęp.

Co mi z tego, że rozum w końcu zatriumfuje, że przyszłość będzie szczęśliwa, jeżeli los każe mi być świadkiem głupoty, samowoli i bestialskiej siły? Co mi z tego, że moje dzieci albo twoje dzieci będą szczęśliwe później, jeżeli ja jestem nieszczęśliwy i nie z mojej winy?

I zaraz w następnym zdaniu oddala się od tej czysto indywidualnej etyki i mówi o "idei negacji" jako idei rewolucji, która ma zrealizować "obiektywne prawo rozwoju" - w ten sposób zbliża się znów do Hegla, ale z lewej strony. Nigdy jednak nie zdoła przezwyciężyć sprzeczności, jaka zachodzi pomiędzy dobrem absolutnym i dobrem mającym za kryterium postęp społeczny. Jakkolwiek sowieccy komentatorzy widzą w tym "otwieranie drzwi idealizmowi", my nie będziemy go za to potępiać. Dzisiaj możemy widzieć, jakie owoce przyniosła doktryna, która pomija nieuniknioną sprzeczność między boskim ziarnem w człowieku i miejscem człowieka w historii.

"Idea negacji" dała w wyniku system biurokratycznej hierarchii, władców w mundurach i ucisk ludów. Dostarczyła też obrońcom status quo w krajach kapitalistycznych straszliwego argumentu: "Nie wyciągajcie ręki po zakazane owoce, bo będzie jeszcze gorzej". Psychologia ludzi w drugiej połowie XX wieku jest psychologią ludzi pokonanych. "Zwierzę społeczne" staje przed nami równie groźne jak niegdyś Natura dla ludzi pierwotnych.

Cytuję Simone Weil:

Kamień na drodze. Rzucić się na kamień, jak gdyby przy pewnym napięciu pragnienia, musiał on przestać istnieć. Albo iść, jakby się samemu nie istniało.
Pragnienie zawiera w sobie absolut i jeżeli nie uda się go zaspokoić (skoro wyczerpie się energia) absolut zostaje przerzucony na przeszkodę. Stan ducha pokonanych uciśnionych7.

Czy wolno nam wątpić, że człowiek opanuje społeczeństwo, tak jak jego przodek odniósł zwycięstwo nad potworami, które przez długi czas próbował poskromić przy pomocy magii? Nie. Ale nie powinniśmy spodziewać się ziemskiego raju. Tymczasem nasza praca powinna zaczynać się od nazwania magią doktryn, które niczym więcej niż magią nie są.

Jeżeli chodzi o przyszłość, to nie będzie ona otwarta zanim nie zniknie fascynacja istnieniem dwóch przeciwnych bloków. Wykraczam tutaj poza moje kompetencje, nie mogę jednak powstrzymać się od zrobienia uwagi, która wkracza w dziedzinę jedynie z pozoru należącą do kancelarii dyplomatycznych. W moim kraju ludzie wierzą w starą prawdę, lepiej znaną poetom niż politykom, zgodnie z którą siła natrafia zawsze na inną siłę, niemożliwą do przewidzenia. Dlatego też uważają, że Rosja jest śmiertelnie zagrożona przez trzeci blok, a tym trzecim blokiem są Chiny. Dzisiejsza groźba dopiero się przygotowuje, ale kto wie czy za dwadzieścia lat nie stanie się ważnym czynnikiem polityki światowej? Wtedy albo spełni się ponura przepowiednia Orwella o trzech wielkich organizmach - Oceanii, Euroazji i Azji Wschodniej, totalitarnych i prowadzących ze sobą ciągłą wojnę, albo sam bieg wydarzeń wystarczy, żeby pozbawić państwa eschatologicznego nimbu, który im nie przysługuje.

Mediolan, 12-17 września 1955 roku

Tłumaczenie z francuskiego: Monika Makowska
Przejrzane i poprawione przez autora


Przypisy

1 Czasopismo prawicowe wychodzące w Paryżu, które zapożyczyło tytuł od: Antoine Rivarola (1753-1801), francuskiego pisarza pochodzenia włoskiego, zwolennika monarchii i przeciwnika rewolucji francuskiej, zasłynął jako autor sentencji i maksym zebranych w dwóch tomach "L'esprit de Rivarol" (1801-1806).
2 Charles Maurras (1868-1952), francuski pisarz, publicysta i działacz polityczny. Jeden z przywódców prawicowej organizacji Ligue d'Action Française oraz wspólzałożyciel pisma "Action Française". Przeciwnik wszelkiego indywidualzmu i "nieładu" zarówno w życiu politycznym, jak i w sztuce. Usiłował pogodzić oświeceniowy racjonalizm z pozytywizmem i elementami katolicyzmu.
3 C. Miłosz, Zniewolony umysł. Paryż 1953, s. 191-192.
4 L. Kołakowski, Światopogląd i krytyka, Nowa Kultura (Wraszawa) 1955 nr 3, s. 9.
5 K. Puzyna, Filipika przeciw repertuarom, Nowa Kultura (Warszawa) 1954 nr 50, s. 3.
6 Wszystkie cytaty ze Złotego lisa Jerzego Andrzejewskiego na podstawie wydania w "Nowej Kulturze", 1954 nr 49-50.
7 Cytat na podstawie: S. Weil, Wybór pism. Tłumaczył i opracował Czesław Miłosz. Paryż 1958, s. 198.


Rozdział czasopisma: Archiwum Emigracji. Studia, Szkice, Dokumenty, 1998 z.1. (Archiwum Emigracji t. 5)
Przedruk w: Czesław Miłosz, Wielkie pokuszenie. Toruń 2001

Strona główna

Uwagi i komentarze prosimy kierować:www@bu.uni.torun.pl      Redakcja       Godziny otwarcia
Data ostatniej modyfikacji: 2003-02-28 10:38       http://www.bu.umk.pl/Archiwum_Emigracji/Licorne2.htm