Strona główna BU Strona główna UMK Szukaj na stronach BU English version
Stefania KOSSOWSKA

ROZMYŚLANIA POD POMNIKIEM


Postać na pomniku to jeden Jerzy Giedroyc. Materiałem, z którego pomnik został zrobiony, są miliony słów napisanych, wciąż pisanych, mówionych o jego osobie, jego pracy, jego miejscu w historii. Stoi na tym cokole zamknięty w przydaną mu formę, raz na zawsze utrwalony, chmurny, sam.
Jerzy Giedroyc
Jerzy Giedroyc, Paryż 29 czerwca 1998 r.

Ten drugi, który siedzi przy biurku, którego trudno sobie wyobrazić gdzie indziej, niewiele w swej izolacji różni się od pomnikowego.

W podparyskiej komunie, w nieustannych kontaktach z ludźmi, izolacja była konieczna, by zrobić co było do zrobienia. O fizycznym zamknięciu się w pustelni nie było mowy, zresztą i pustelników wyznawcy nie zostawiają w spokoju. Trzeba więc było decyzji - a musiała chyba kiedyś świadomie zapaść - by hermetycznie się zamknąć i obwarować, nie dopuszczając do siebie nikogo. Przyjęcie takiej bezkompromisowej postawy byłoby niemożliwe bez litewskiego uporu Giedroycia. Ten upór twardy jak kamień, o który niejeden nieświadomy niebezpieczeństwa potknął się i boleśnie zranił, może i jemu samemu kiedyś zawadził na drodze.

Narzucona sobie taktyka codziennego postępowania jest bezwzględna dla siebie i dla innych. Własną naturę trzeba było ujarzmić, odczłowieczyć, zataić własne wrażliwości, uczuciowe i zmysłowe dystrakcje, zakuć się w najciaśniejszy pancerz, żyć zawsze w temperaturze poniżej zera.

I być nieustępliwy wobec innych. Nigdy nie zadawać pytań, bo odpowiedzi zabierają czas i grożą wciągnięciem w zakazane prywatne tereny. Nie zdradzać się przed nikim żadną reakcją. Topić w długich milczeniach niewłaściwe czy mało ważne sprawy, aż znikną przez przedawnienie. Do listów wpuszczać sopel lodu, owo nieodmienne, nieosobowe "Drogi Panie", "Droga Pani", aby adresat, zamrożony tym wstępem, nie pomyślał o spoufaleniu się. Gdy Gombrowicz, po natrętnym upominaniu się, wymusił w końcu na JG przejście na "ty", nawet "Drogi Witoldzie" nie zmieniło lodowatej temperatury zwrotu.

Obecnie, gdy używanie imienia (co wcale nie musi zakładać nawet powierzchownej poufałości) przychodzi ludziom łatwo i szybko, w Lafficie obowiązują dawne sztywne obyczaje. Nie wiem czy poza domownikami, można doliczyć się dziesiątki osób, do których JG zwraca się po imieniu.

W izolacyjnej kampanii dużą rolę gra też nieprzenikniona uprzejmość JG, jaka cienką ścianką separuje go od rozmówcy i mało który, często oczarowany rozmową, domyśla się, że przez cały jej czas był trzymany na zewnątrz. Ani kroku dalej.

JG dziwi się, gdy czasem się dowiaduje, że ktoś się go "boi", a bywają tacy nawet wśród bliskich znajomych. Jest to strach z pogranicza surrealizmu, bo cóż może grozić w grzecznej atmosferze Laffitu poza niebezpieczeństwem naruszenia jakiegoś tabu, niepokojącym przerywnikiem milczenia, ochłodzeniem tonu odpowiedzi? Niedoszły jezuita stworzył dla siebie klauzurę sroższą niż w zakonie i jej surowość przenosi się na innych.

Przytłoczony lawiną cudzych słów, faktów i okoliczności, wplątany w setki egzystencji, ukryty w oficjalnej, historycznej już postaci, JG byłby trudny do odnalezienia jako prywatny człowiek, nawet gdyby w jego osobie nie napotykało się na ciągłe sprzeczności.

Motywem działania kogoś tak odrzekającego się emocji są żarliwe pasje nieustannego przerabiania świata na lepszy. Najbliższa mu jest wielka polityka, wielkie misje, ale znajduje miejsce na wszystko co, wydaje mu się, powinno być zrobione, na każdą sprawę, nawet nie zawsze pisaną z dużej litery, na każdą potrzebę nawet dalekiego człowieka. Nieraz chciałoby się go powstrzymać - niech o tym zapomni, niech zostawi innym, nie naprawi wszystkiego, nie zapobiegnie wszystkiemu.

Liberał i autokrata, entuzjasta i sceptyk, pragmatyk i romantyk1, pesymista, któremu jednocześnie zdaje się, że nie ma nic niemożliwego, trudny i nieznośny w swych uporach i uprzedzeniach i ujmujący niedzisiejszymi manierami, tak zmienia swój obraz, że niełatwo się zgodzić który jest najprawdziwszy.
Jerzy Giedroyc
Jerzy Giedroyc, Maisons Laffitte, maj 1997 r.
fot. S. Sierzputowski

Ten samotnik ma w swojej biografii setki najważniejszych nazwisk większej części naszego stulecia. Jego wspomnienia z przedwojennej Polski są skrótem historii, w którym nie brakuje nikogo kto był kimś w życiu publicznym czy miał szanse, by nim być.

Tak samo w czasie wojny był w środku wszystkiego co na scenie i poza nią, znał wszystkich, których zadaniem nie było już pokojowe rządzenie, tylko walka o wygranie przyszłości.

On sam, jeszcze niepewny własnej drogi, nie zdradzając swych ambicji, dokąd nie mogły być spełnione, przyjął przez te lata rolę szarej eminencji wśród narodowych dysponentów, jakby zaprawę do tego co miało przyjść.

W epoce "Kultury" świat JG choć najściślej związany z Polską, przekroczył jej granice i poszerzył się o sprawy i ludzi po tej samej stronie frontu. Zawzięty w poczuciu swych racji, przez pół wieku walczył nieraz samotnie, nierzadko wbrew innym, często wbrew własnemu pesymizmowi z porządkiem świata, aby go sprowadzić na sprawiedliwe i bezpieczne drogi dla własnego narodu i dla innych.

Czasem historia, choć nieczuła na ludzkie pragnienia, robi niespodzianki i przynosi nieoczekiwany tryumf, którego smak poznał i JG. Na zawody, gdy go spotykają, odpowiada milczącą goryczą i coraz szczelniej zatrzaskuje się w swoich pustelniach.

Na uroczystościach w Kijowie, poświęconych 50-leciu "Kultury", ukraińska studentka, widząc w programie piękną fotografię, zapytała: "Dlaczego pan Giedroyc jest na niej taki smutny?", na co Bohdan Osadczuk błyskawicznie odpowiedział: "Bo właśnie smucił się z powodu katastrofy sojuszu Piłsudskiego z Petlurą"2. Odpowiedź dyplomatycznie na piątkę, ale dobrze, że pod fotografią nie było daty. Pochodzi z 1947 r. i trudno w niej szukać właśnie tego historycznego smutku.

Bywały próby, by JG rozchmurzyć, by trafić do prywatnego człowieka, by odkryć jakąś słabość. Kochały się w nim kobiety, ku swemu zmartwieniu, platonicznie. Potencjalne Dalile były z góry skazane na klęskę. - "I po co on jest taki przystojny?" - zirytowała się swego czasu pewna znajoma, sama bardzo piękna, po nieudanej uwodzicielskiej wyprawie do Laffitu. Zdarzali się i mężczyźni, zapatrzeni w niego (z podobnym powodzeniem). Jeden z nich, jak pamiętam, przez długi czas nosił na szyi chustkę zamiast krawata, jak JG.

Ale co tu w ogóle mówić o romansach w purytańskim Lafficie, na oczach wszystkich. JG kocha tylko abstrakcje, swoje wizje, koncepcje, pomysły, postanowienia, utopie, które mogą zawieść, ale nie grożą wścibską wzajemnością, ani nie mogą zranić. Tak jak jego ptaki.

Kosy, szpaki, synogarlice, gołębie pamiętają, że posiadłość "Kultury" w Maisons-Laffitte nazywała się kiedyś La Domaine des Oiseaux i zlatują chmarami pod okno, przez które JG co dzień je karmi.

I gdy odwrócony, oddalony od tego co za jego plecami, sypie im chleb czy ziarno, gdy nachyla się nad kwitnącą za oknem, zasianą przez siebie maciejką i wdycha zapachy, płynące z ogrodu, może w tej krótkiej chwili otwierają się jego "oczy serca", o których mówi św. Paweł3, znika gorzkość, nagromadzona przez życie i ukazuje się twarz, jakiej nie zna żadna fotografia.

1997


Przypisy
1 Szalone pomysły JG z końcem wojny i tuż po jej zakończeniu, jakie przypomniał Adam Michnik (Gazeta Wyborcza 27/28.07.96 i korespondencja z Andrzejem Bobkowskim) wywodziły się z groźnego polskiego przykazania "Mierz siły na zamiary".
2 "Kultura" 1997, nr 7/8.
3 Efez. 1:18.


Rozdział książki: Stefania Kossowska, Przyjaciele i znajomi. Toruń 1998.

Strona główna

Uwagi i komentarze prosimy kierować:www@bu.uni.torun.pl      Redakcja       Godziny otwarcia
Data ostatniej modyfikacji: 2003-02-28 10:38       http://www.bu.umk.pl/Archiwum_Emigracji/Gie.htm